A będąc bardziej precyzyjnym, dodam, że to musi być rok zmian w iOS. Twórcy systemu ewidentnie spoczęli na laurach. Słodkich i bezkrytycznych opinii o mobilnym systemie Apple wprawdzie nie ubywa, ale w mobilnym maratonie Android ewidentnie nabiera sił, pozbywając się łatki brzydkiego, niebezpiecznego i niestabilnego systemu. Czas na wielki ruch, czas na iOS!

Oczywiście nie uważam, że zmieniło się mało, ale popatrzmy na iOS 7 i ówczesne najnowsze wydanie Androida, 4.4 KitKat - systemy dzieliła przepaść. Przede wszystkim wizualna, co zresztą producenci tacy jak Sony, Samsung czy HTC starali się łatać własnymi nakładkami i launcherami. Technologia także zdawała się sprzyjać iOS. Apple miało już wtedy własnego asystenta - Siri, wygodniejszy i praktyczniejszy system multitaskingu oparty na przesuwanych horyzontalnie pełnych oknach aplikacji. Było też iOS in the Car z Siri, wiadomościami, muzyką itd. Niektórych funkcji konkurencja nigdy nie dogoniła, na przykład Find my iPhone z możliwością zdalnego zablokowania urządzenia, a co ważniejsze, bez możliwości wyzerowania telefonu i odsprzedaży na rynku wtórnym. Co najwyżej na części.

Rynek androidów zrobił od tego czasu ogromne postępy, a Apple, choć jest na prowadzeniu, to z wyraźnym spadkiem formy. Android wprawdzie wciąż boryka się z fragmentacją rynku, żenująco nieefektywnym programem aktualizacji i odstającym od iOS poziomem bezpieczeństwa. Mimo tych wszystkich problemów, telefony z Androidem są dziś wielokrotnie bardziej innowacyjne, posiadają lepsze multimedia, budują coraz bardziej zaawansowane ekosystemy, na modłę tego, który stosuje Apple. Poprawiły się nawet wygląd i funkcjonalność samego czystego systemu, czego skutkiem jest rosnące zainteresowanie Pixelami, OnePlusami czy Motorolami, które bazują na czystym lub prawie czystym Androidzie. Coraz więcej sympatii budzi program Android One, który gwarantuje szybkie aktualizacje i bezpieczeństwo - największy problem, jaki dziś doskwiera telefonom z zielonym robotem na pokładzie.

A na złość iPhone’om i iPadom trochę też Androidy mają całkiem sporo zalet. Chociażby otwarty system z pełnym menedżerem plików. Jest także cała paleta możliwości personalizacji telefonu: od zmian motywów, kolorystyki systemu, aż po zmianę launchera, ekranu blokady i de facto przebudowy całego interfejsu. Z możliwości wyboru Android uczynił swój atut, a producenci tacy jak Xiaomi czy OnePlus jeszcze go uwydatnili. Chcesz sterować systemem gestami? Możesz, ale nie musisz. Jeśli Ci się to nie podoba, wyłącz funkcję w ustawieniach. Brzydkie jest to wcięcie w ekranie? Nie ma problemu, wygaszę piksele w obszarze górnej belki. Podobnie jest z wymianą stockowych aplikacji na inne, z domyślnymi ikonami, czcionkami, kolorystyką menu, opcjami na ekranie blokady itd. Czy iOS powinien z tego wszystkiego czerpać garściami? Oczywiście, że nie. Otwarty system motywów i wymiany fontów pozwoli małym twórcom wrzucać swoje darmowe lub płatne „koszmarki”, które mogłyby jedynie zmasakrować estetykę interfejsu. To oczywiście tylko przykład, ale myślę, że znaczący. Dochodzimy tu do wniosku, że jeśli o czymś ma decydować konsument albo twórca, to lepiej żeby decydował twórca. iOS zawsze tak działał, Apple zazwyczaj tak działało, a konsumenci zazwyczaj godzili się z tymi ograniczeniami, skupiając swoją uwagę na rzekomym emejzingu.

Od zawsze też bolączką iPhone’ów i iPadów, a nawet wcześniej, bo też iPodów, był system synchronizacji plików. Magiczna, automatyczna synchronizacja zaraz po podpięciu do komputera była niczym stażysta zaraz po studiach - w teorii zawsze świetna. Podpinamy urządzenie, włączamy iTunes i wszystkie nasze pliki z programu znajdują się w naszym mobilnym urządzeniu. Problem pojawiał się, kiedy nie chcieliśmy synchronizować wszystkiego albo kiedy chcieliśmy zachować część elementów i tylko dorzucić nowości pobrane w iTunes. Doskonale pamiętam swojego pierwszego iPoda Nano, który czasem posiadał całą moją bibliotekę, czasem nie miał nic, bo go niechcący zsynchronizowałem z komputerem, którego na co dzień nie używałem, a czasem posiadał rzeczywiście dokładnie to, czego chciałem. Zaborczość Apple w tej kwestii wręcz podziwiam, ponieważ plików już dawno nie synchronizujemy przez fizyczne podpinanie urządzenia, a różnego rodzaju chmury. Także tę oferowaną przez Apple. Mimo to czasem warto coś zgrać z pendrive’a czy kartę pamięci. Nowy iPad Pro jest urządzeniem, które zrobiło krok w tym kierunku. Przy pomocy hubów i przejściówek możemy zgrać zdjęcia na pamięć urządzenia. Jak zatem zachować bezpieczeństwo urządzenia, a jednocześnie umożliwić pracę pełnemu systemowi plików?

 Dla mnie nie ma wątpliwości, że po aktualizacji iOS do wersji 13 na moich urządzeniach powinna się pojawić ikonka z podpisem Finder. To przede wszystkim byłby miły gest skierowany do posiadaczy Maców, ale także okazja do racjonalnego przeprojektowania menedżera dla iOS. Ten wciąż powinien być zamknięty. Mam na myśli działanie eksploratora jako oddzielnej aplikacji, bez dostępu do plików systemowych, bez możliwości instalowania oprogramowania. Powinien on bez problemu rozpoznawać podstawowe rozszerzenia i uruchamiać pliki w wybranych przez nas aplikacjach. Dla wygodnego korzystania z takiego systemu czas przebudować eksplorator, nieco na modłę przeglądarki internetowej, która opiera się na nieskończonej liczbie otwartych kart, zapamiętując ich dokładne adresy. Podobnie Finder dla iOS powinien bazować na otwieranych kartach, umożliwiających zachowanie szybkiego dostępu do różnych folderów jednocześnie.

System kart w mobilnym Finderze pozwoliłby także na otwieranie w nich podpiętych dysków zewnętrznych i pendrive’ów. Działałoby tagowanie, funkcja drag and drop, kosz z 30-dniowym dostępem do usuniętych plików, a Handoff pozwalałby wyświetlić folder na naszym komputerze, podobnie jak dzieje się to teraz z kartami w Safari czy mailami w domyślnym kliencie Apple. Marzy mi się też możliwość rozpakowywanie plików o rozszerzeniu .zip.

Aby takie usprawnienie miało sens, potrzebny jest nieco bardziej zaawansowany interfejs, który wspiera już nie tylko split view w przypadku iPada, ale także pozwala pracować w systemie okienek, tak samo jak macOS. No może prawie tak samo. Rozwiązanie przyszło moim zdaniem samo i pod nos podsunęła je Apple konkurencja. Dex od Samsunga, choć przy użyciu myszki, klawiatury i monitora działa nieco topornie, to już w tabletowej wersji pokazanej wraz z ostatnią aktualizacją hardware’u Samsunga moim zdaniem spisuje się świetnie. Podobnie jak w przypadku iOS na iPadzie, tak Android i Samsungowy Dex bazują na mobilnym systemie operacyjnym, którego usprawnienia pozwalają na dostosowanie rozmiaru okien, ich kolejności i liczby, jaka jest jednocześnie wyświetlana. Do kompletu przydałyby się przestrzenie robocze, znamy już je z macOS i mamy właściwie gotowy pomysł na iPada podpiętego do klawiatury. Ileż bliżej byłoby iPadowi do rywalizowania z MacBookami, gdyby taki scenariusz stał się realny. Dla sceptyków zaznaczę, że system powinen tak jak w przypadku Dexa w Samsungach mieć możliwość wyłączenia i działania w takiej samej formie, jak działa dziś. Ta jest wygodna, gdy obsługujemy tablet bez dodatkowych akcesoriów.

Podążając dalej za zmianami w interfejsie, te oczywiście powinny zawitać także na iPhonie. Możliwość dzielenia ekranu jest dziś jedną z najbardziej wytęsknionych funkcji Androida, której bardzo brakuje mi w moim obecnym urządzeniu. Pociesza trochę wygodniejszy multitasking, wprowadzony wraz z iPhone’em X i jego gestami, ale wciąż możliwość dzielenia ekranu między YouTubem a mailem, Facebookiem czy czymkolwiek innym jest niezastąpiona.

Zmian potrzebuje także sama warstwa graficzna, która wyraźnie się już zużyła. Co powinno być wzorem? Paradoksalnie powinny to być właśnie starsze wersje systemu, te sprzed rewolucji, jaką wniosła siódemka. Nie mam na myśli jednak wykończenia teksturami drewna, papieru i szkła. Widzi mi się skandynawska biel i jednolitość, jednak szlachetnie otulona cieniami. Wszystkich wzrokowców odsyłam do grafiki zapowiadającej WWDC 2018. Biel jednak nie wszystkim leży, zwłaszcza posiadaczom OLEDowych ekranów, które wyraźnie oszczędzają swoją baterię, gdy cały interfejs opiera się na czerni. Ciemny tryb oczywiście powinien zagościć w iOS, starszy brat - macOS już sobie z nim radzi. Czas na uzupełnienie braków.

Brakuje też ergonomii. Kiedy projektowano iOS, a właściwie iPhone OS, pracował on na ekranach 3,5-calowych. Dziś największy iPhone ma 6,5 cala, a ekrany największych iPadów mają prawie 13. To diametralna różnica, którą czuć. Problem znów znalazł i jednocześnie rozwiązał Samsung, prezentując OneUI - nakładkę na Androida przenoszącą najważniejsze przyciski i elementy, które najczęściej klikamy, na niższą połowę ekranu, czyli tam, gdzie wygodnie sięgamy palcem, trzymając jedną ręką telefon. Podobnej zmiany potrzebuje iOS na iPhone’y, który na samej górze często prezentuje nam wyszukiwarkę Spotlight, daje dostęp do ekranu powiadomień, centrum sterowania i przycisków funkcyjnych w aplikacjach systemowych. To musi się zmienić, bo balansowanie szklanym, prawie 7-calowym urządzeniem za ponad tysiąc dolarów może skończyć się niemiło. I często z tego powodu tak się właśnie kończy.

Solidna aktualizacja hardware’u powinna iść ręka w rękę z aktualizacją oprogramowania. iOS dla iPadów potrzebuje profesjonalizacji. Ta myśl już w Apple zakiełkowała. Wraz z debiutem nowego iPada Pro zaprezentowano pełną wersję programu Adobe Photoshop, która może być kluczem do ciepłego przyjęcia nowych iPadów przez profesjonalistów. Apple Pencil i mobilność iPada dają dużo. USB-C daje praktycznie nieograniczone możliwości rozbudowy o stare porty - USB-A, Ethernet, HDMI, VGA, czytniki kart, dyski zewnętrzne, dodatkowe monitory itd. Przykład idzie z góry, i o ile cieszę się ze współpracy Apple z Adobe na tej płaszczyźnie, uważam, że pierwszym krokiem powinna być prezentacja profesjonalnych programów Apple na iPada Pro. Mam na myśli Logic Pro X, Final Cuta i chociażby Motion. Pełne edycje na iPada z możliwością synchronizacji projektów w iCloud i kontynuowania ich na komputerach Mac pozwoliłyby pracować profesjonalistom wszędzie tam, gdzie komputer się nie zmieści. Oczywiście renderowanie wideo w 4K wymagałoby większych pojemności, ale te z chęcią zapewnią zewnętrzne dyski. Skoro nowy iPad Pro jest wydajniejszy od 92% przenośnych komputerów PC, udowodnij mi to Apple!

Pamiętajmy, że rewolucję w iOS Apple wywołało samo. Choć rynek wymusił na Apple przygotowanie hybrydy komputera i tabletu podobnej do Surface’a od Microsoftu, to jednak samo Apple postanowiło wykorzystać do tego zużytego już lekko iPada. To Apple zrzuciło na jego barki łatkę „następcy komputera” i to Apple wywołało potrzebę profesjonalizacji akcesoriów i programów dostępnych w AppStore. Czas tę rewolucję domknąć, uwalniając potencjał świetnego urządzenia, jakim jest nowy iPad Pro, i uwalniając potencjał świetnego systemu, jakim jest iOS. Rynek brutalnie goni Apple, gryząc w najczulsze miejsca. Stagnacja i zachowawcze myślenie pozwoliły utrzymać klientów, którzy bronili spuścizny Jobsa do co zdania. Timie Cooku! Czas na Twój ruch!

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 1/2019

Pobierz MyApple Magazyn nr 1/2019